Miałem kiedyś kazanie odpustowe w jednej z parafii i akurat w czasie kazania mówiłem o zagubionym odcinku Totolotka. Wtedy, kiedy jeszcze nie było komputeryzacji i nic nie działo się w sieci, trzeba było mieć odcinek, żeby móc podjąć wygraną. I mówię o człowieku, który zgubił taki odcinek i wygrana, olbrzymia suma, przepadła. Pisał o tym wtedy „Dziennik Zachodni”. Proboszcz zaraz po Mszy świętej mówi: – Chodźmy na chwilkę, przespacerujemy się. – Widzi ksiądz ten dom? Patrzę na dom, właściwie trudno to było nazwać domem, to była ruina. Szyby były co prawda całe, ale widać w środku podarte, całe pożółkłe firanki, antena satelitarna zardzewiała, płotek się wali. Mówi: – Tam mieszka rodzina. To była całkiem porządna rodzina, wszystko do tego czasu, jak wygrali milion w Totolotka. To był początek ich upadku. Nie wiecie, o co prosicie. Chwała Panu, że nie spełnił wszystkich naszych próśb. Apostołowie, pozostała dziesiątka, słysząc jak Jakub i Jan proszą, by Jezus dał im pierwsze miejsca w Królestwie Bożym po swojej prawej i lewej stronie, są oburzeni. To oburzenie nie wynika ze zgorszenia tą prośbą. Wynika z tego, że sami chcieliby zająć to miejsce. Bali się, że ci dwaj ich współapostołowie wyprzedzą ich w tych zawodach.
Minęło 2000 lat, a sytuacja się nie zmienia. Jest taka, prorocza moim zdaniem książka, Karen Horney, znakomitej psycholog pod tytułem: „Neurotyczna osobowość naszych czasów”. Karen Horney stawia tezę, że nerwica ma wymiar moralny i mówi, że przyczyną nerwicy są właściwie takie dwa dążenia współczesnego człowieka. Pierwsze to jest dążenie do nieustannej rywalizacji z innymi i pokonywania innych. A drugi powód coraz częstszych nerwic to jest stawianie zbyt wysoko poprzeczki w życiu, a więc wygórowane ambicje. I mówi Karen Horney, że współczesny neurotyk, czyli człowiek, który cierpi na nerwicę, jest „pasierbem współczesnej kultury”. Tak to w sposób poetycki, ale bardzo gorzki nazwała.
Zawody o pierwsze miejsce, bieg po władzę dalej trwa. Wystarczy włączyć dowolny program publicystyczny wieczorem, żeby przekonać się, do czego są zdolne osoby dążące do władzy. Tymczasem taka pogoń, jeżeli człowiek postawi ją na pierwszym miejscu w życiu, zabija, potrafi całkowicie zniszczyć życie. Pamiętam jedno z kazań w seminarium. Wypowiedział je nasz kolega starszy był wtedy diakonem. I mówi, że lęk nie może być nigdy doradcą. „Jeżeli teraz w seminarium boisz się przełożonych i tym się kierujesz, to jako ksiądz będziesz bał się proboszcza, jako proboszcz będziesz bał się biskupa, jako biskup będziesz bał się Stolicy Apostolskiej i do końca życia lęk będzie tobą kierował. Człowiek, który postawi władzę na pierwszym miejscu w swoim życiu, ulega nieustannemu lękowi. Będzie podły i apodyktyczny, wobec tych, którzy są niżej niż on, a usłużny, można powiedzieć jak piesek nieraz, wobec tych którzy są wyżej. Władza jest strasznym narkotykiem. Lęk o władzę zabija nie tylko tego, kto dąży do władzy za wszelką cenę, ale także jego otoczenie.
W życiu towarzysza Stalina było takie zdarzenie, które jest tragikomiczne. Otóż miał bardzo wiernego adiutanta, żołnierza, który był bardzo wierny, zapatrzony w niego jak w bóstwo. te pewnego razu ten adiutant wraca do domu, siedzi z żoną wieczorem przy kolacji i żona mówi: -Ty, popatrz na swoje buciory, ty podajesz towarzyszowi Stalinowi herbatę czy jakieś herbatniki, on chce odpocząć. Idziesz, trzaskasz tymi buciorami, tymi kamaszami. Ja muszę coś wymyślić. I żona wzięła druty do robienia na drutach i zrobiła takie papucie, pantofle z wełny. I ten adiutant Stalina zakładał te pantofle, kiedy szedł posługiwać swojemu przełożonemu. I pewnego razu towarzysz Stalin drzemał, adiutant cichutko przychodzi ze szklanką herbaty z samowaru rosyjskiego. Stalin się przebudził: – Dlaczego się skradasz? Jak tu wszedłeś? I to był ostatni dzień życia tego adiutanta. Żona skazała go na śmierć. Stalin zaczął go podejrzewać że coś knuje, skrada się po cichu, więc ma w tym widocznie jakiś ukryty cel.
Moi kochani, żeby nie skończyć na tych przykładach tak negatywnych… Fascynuje mnie papież Benedykt XVI. Będąc Ojcem Świętym, będąc właściwie dla mnie najważniejszym człowiekiem na ziemi, z dnia na dzień potrafi oddać wszystko. Potrafi z tego zrezygnować. Mówi się, że my się uczymy od apostołów. To apostołowie Jakub i Jan mogą się dziś uczyć od papieża Benedykta XVI, co to znaczy służyć Jezusowi, co to znaczy być przyjacielem Jezusa. Pamiętam, że jedno z dzieci zapytało mnie: – Proszę księdza, dlaczego papież zrezygnował? Pomyślałem, że warto nad tym się zatrzymać. Mówię: – Jak myślisz? -Bo był stary i chory. No, odpowiedź poprawna, bardzo dobra. Można by się tutaj zatrzymać. Ale to były akurat rekolekcje, myślę, że skoro to wyszło od dziecka, warto dalej tę myśl pociągnąć. Mówię: – No dobrze, ale Ojciec Święty Jan Paweł II był jeszcze starszy i bardziej schorowany, a został do końca życia. Więc jaki powód był, taki prawdziwy powód tego, że Ojciec Święty zrezygnował z bycia papieżem? Dzieci zaczęły myśleć, rozpoczęła się burza mózgów. Pytam: Jestem księdzem, a kto jest nade mną? No dzieci nie wiedząc dokładnie, nie znając mojej pracy, skorzystały ze swoich realiów parafialnych, Mówią: No ksiądz ma pewnie proboszcza. – No tak ksiądz, proboszcz. – A kto jest nad księdzem proboszczem? Kogo musi słuchać ksiądz proboszcz? – No księdza biskupa. – A ksiądz biskup? Ojca Świętego. – A Ojciec święty? – No już nikogo. – Czy rzeczywiście nikogo? – No, chyba tylko Pana Boga. No właśnie tu jest odpowiedź. Kiedy Ojciec Święty Jan Paweł II był starszy i schorowany, zapytał Pana Boga, co ma robić i Pan Bóg mówi: – Zostań, prowadź dalej Kościół. A kiedy Ojciec Święty Benedykt XVI był w takiej samej sytuacji, zadał pytanie Panu Bogu. I Pan Bóg mówi: – Możesz odejść. Sam papież Benedykt XVI mówi, że rozeznał wolę Pana Boga i tak właśnie ją odczytał. Zapytał Pana Boga, co ma zrobić. A więc widzimy, że ostatni papieże są posłuszni Bogu, wypełniają Jego wolę, kierują się miłością do Jezusa i Jego Kościoła. I to jest, myślę, najlepszy akcent, jakim możemy zakończyć to dzisiejsze rozważanie. Nie da się dzisiaj załatwić wielu rzeczy bez zaświadczeń. Dla niektórych to jest istny koszmar. Zaświadczenia, karteluszki, potwierdzenia … Ale żeby męczennicy musieli komuś wystawiać zaświadczenie? A jednak tak było. Posłuchajmy księdza Mateusza i księdza Piotra.