Jest taka teoria dotycząca chodzenia spać i budzenia się. Mówi się dzisiaj, podobno to jest prawda, że trzeba zasypać przy świetle o długiej fali, na przykład czerwonym, które sprzyja zasypaniu. Dlatego bardzo szkodliwe jest podobno korzystanie z monitora komputera czy smartfona przed snem, ponieważ to światło niebieskie raczej pobudza niż sprzyja zasypianiu. Natomiast rano warto korzystać ze światła niebieskiego o krótszej długości fali, bo wtedy człowiek się łatwiej budzi, to światło przypomina bardziej światło słoneczne i dlatego produkuje się dzisiaj takie lampki pomagające w zasypianiu i budzeniu się.
Witam wszystkich serdecznie. Na początek chciałem Wam coś pokazać. Jest taka teoria dotycząca chodzenia spać i budzenia się. Mówi się dzisiaj, podobno to jest prawda, że trzeba zasypać przy świetle o długiej fali, na przykład czerwonym, które sprzyja zasypaniu. Dlatego bardzo szkodliwe jest podobno korzystanie z monitora komputera czy smartfona przed snem, ponieważ to światło niebieskie raczej pobudza niż sprzyja zasypianiu. Natomiast rano warto korzystać ze światła niebieskiego o krótszej długości fali, bo wtedy człowiek się łatwiej budzi, to światło przypomina bardziej światło słoneczne i dlatego produkuje się dzisiaj takie lampki pomagające w zasypianiu i budzeniu się.
Dzisiejsze pierwsze czytanie z Księgi Proroka Izajasza, z rozdziału 50 mówi o tym, że rano budzi nas sam Bóg. Rozbudza nas każdego ranka. Od rana czyni nas gotowym, by słuchać jak uczniowie. Nie ma chyba piękniejszego sposobu powitania dnia, jak być obudzonym przez Pana Boga. Rozważając te słowa pomyślałem sobie, że na to trzeba zapracować. Bóg obudzi tego, kto kładzie się z Bogiem. Trzeba zadbać o to, żeby ostatnią moją aktywnością niekoniecznie było szperanie w smartfonie czy surfowanie w Internecie albo oglądnięcie ulubionego serialu, ale modlitwa – żeby w objęciach Pana Boga zakończyć dzień. I wtedy prawdopodobnie wstając z łóżka poczuję się obudzonym przez Boga.
Prorok Izajasz mówi, że Bóg nas budzi każdego ranka, abyśmy słuchali jak uczniowie. W tym dzisiejszym fragmencie 50 rozdziału Izajasza są jeszcze słowa, które również mówią o byciu uczniem. Co prawda w tłumaczeniu, jakie czytamy w lekcjonarzu mszalnym, jest mowa, że Pan obdarzył Sługę Pańskiego językiem wymownym, a tymczasem w oryginale – tłumacząc dosłownie te słowa – jest mowa o tym, że Bóg „dał mu język ucznia”. Pomyślałem sobie, że jest to genialne stwierdzenie, które Duch Święty podpowiedział autorowi Księgi Izajasza. „Mieć język ucznia” – to znaczy mówić, będąc jednocześnie uczniem. Tego nikt inny jeszcze nie powiedział w taki sposób. To mógł tylko Pan Bóg powiedzieć w Biblii.
Dlaczego jest potrzebny ten język ucznia? Jest potrzebny po to, by przyjść z pomocą osobie strudzonej – „przyjść z pomocą strudzonemu poprzez słowo krzepiące”. Czyli człowiek, który sam jest uczniem, będzie mógł przyjść z pomocą komuś, kto potrzebuje pociechy, będzie skutecznie pocieszać. I to jest taki bardzo lekki wstęp do tej homilii, do tego kazania. Natomiast teraz przejdziemy już w nastrój Wielkiego Tygodnia, który dziś rozpoczynamy w Niedzielę Palmową.
Co jest tą szkołą, w której kształci się ten uczeń? Sługa Pański – czyli wiemy, że te słowa odnoszą się do Mesjasza, do Jezusa – mówi: Poddałem moje plecy bijącym, pod biczowanie, policzki moje pod rwących, oddałem rwącym Mi brodę. Nie zasłoniłem twarzy przed opluciem, przed zniewagami. A więc szkołą, w jakiej kształci się uczeń – Sługa Pański – jest cierpienie. I poprzez cierpienie nabiera tego języka ucznia, „języka wymownego” i będzie mógł skutecznie innych pocieszać.
Moi drodzy, ja to sam przeżyłem. Może 10 lat temu prowadziłem rekolekcje wielkopostne w jednej z parafii w Nowym Targu. Przed wyjazdem na rekolekcje miałem takie doświadczenie nieprzyjemne, a ważyłem wtedy 35 kg więcej niż dziś, że zaczęły mnie uwierać kołnierzyki – kołnierz sutanny czy kołnierz koszuli z koloratką. Na początku myślałem, że znowu troszkę poszerzyła mi się szyja, ale potem nawet bez kołnierza również to czułem, więc ktoś poradził, żebym poszedł do lekarza specjalisty od tarczycy. Zrobiono mi USG. Pani doktor w pewnym momencie zatrzymała się tym ultrasonografem w jednym miejscu i mówi: O, tu mi się coś nie podoba. Jest guzek. Struchlałem. Pytam się, jaki guzek. No, tego nie wiem, sama bym chciała wiedzieć, to może wykazać dopiero biopsja. Mówię: No dobrze, ale czy ten guzek może być złośliwy? Owszem może być, ale jest konieczna biopsja, gdyby nie było tego podejrzenia, to by biopsja nie była koniecznością. Tu, na południu Polski mamy mało jodu i wiele osób, może nawet większość z nas, ma takie guzki. Ale trzeba to sprawdzić. Pytam się, kiedy będzie wynik. – Najpierw się musimy umówić na biopsję, akurat jutro jest tutaj pani chirurg, która mi w tym pomaga, ale potem za parę dni będzie wynik. Ja sobie pomyślałem: Mam rekolekcje, wyjazd. Muszę głosić słowo Boże, jak ja teraz się skupię.
Wiadomo jakie to jest przeżycie, akurat pod tym względem okazałem się bardzo wrażliwym pacjentem. Więc po biopsji, a przed wynikiem pojechałam na rekolekcje. Był to czas dla mnie bardzo trudny, wewnętrznie bardzo cierpiałem. Ale co się okazało: właśnie dzięki temu mojemu doświadczeniu, tej niepewności, co mnie czeka, czy to przypadkiem nie jest jakaś zmiana złośliwa, niesamowicie otworzyłem się na Pana Boga, na modlitwę. Wszystkie rozmowy, jakie prowadziłem tam na tych rekolekcjach, były zupełnie inne niż do tej pory. Homilie, które głosiłem, zwłaszcza kiedy mówiłem o krzyżu, o cierpieniu głosiłem z takim pełnym zaangażowaniem emocji i miałem potem sygnał od uczestników rekolekcji, że te treści dotarły, dotarły zwłaszcza do osób, które przeżywały jakieś trudności. 8 marca miałem mieć wynik, więc po obiedzie, bo pani doktor mówi, że mam dzwonić po czternastej – już nie mogłem tego obiadu dojeść, dzwonię szybko w moim pokoju, tam na rekolekcjach do pani doktor endokrynolog. Ona mówi: No, proszę księdza, bardzo dobra wiadomość. To nie jest nic poważnego. Może ksiądz spać spokojnie. Proszę się tym nie przejmować. Mówię: Pani doktor, nigdy tak nikomu jeszcze nie złożyłem z taką radością życzeń na Dzień Kobiet. Życzę błogosławieństwa Bożego z okazji Dnia Kobiet. Wielka radość – ucieszyła mnie pani bardzo tą diagnozą.
Jadąc z tych rekolekcji myślałam sobie: wszystko jest po coś. Pan Bóg uczynił mnie uczniem przez to trudne doświadczenie, bo widocznie osoby, które przychodziły do spowiedzi, które się ze mną spotykały, które słuchały słowa Bożego potrzebowały świadectwa kogoś, kto jest razem z nimi w tym, co przeżywają. Ja sam widziałem, patrząc na nie, na ich reakcje, na ich odbiór tych treści, że to było potrzebne. A dodam jeszcze, że na tamtych rekolekcjach było szczególnie dużo osób, które przychodziły z różnymi problemami. Ja się potem wracając z rekolekcji nie dziwiłem, dlaczego tak było. Prorok Izajasz mówi o tym, że ten kto ma język ucznia, będzie skutecznie pocieszał, podnosił na duchu swych współbraci. A języka ucznia nie da się nabyć inaczej, jak przez przeżycie życia w całej rozciągłości – łącznie z krzyżem i cierpieniem. Dlaczego Jan Paweł II był tak skuteczny w ewangelizacji osób z marginesu tego życia – chorych, którzy czuli się samotni, zmarginalizowani, gdzieś poza mainstreamem? Bo sam był chory. Miał kilka chorób, które go dotknęły, łącznie z chorobą Parkinsona, która powoli odbierała mu siły. Dlaczego papież Franciszek jest tak przyjmowany, zwłaszcza przez tych, którzy czują się gdzieś poza głównym nurtem życia? Bo jest szczery w przyznawaniu się do swojej słabości. Teraz na jesień wyznał, że wie co to znaczy walczyć o oddech, ponieważ gdy był młody, miał 21 lat, musiano mu odciąć górny płat prawego płuca i wie, co przeżywa człowiek, który z trudem łapie oddech. Pomyślałem sobie, jaka to jest pociecha, wsparcie dla tych, którzy w tej chwili przeżywają lęk o swoje zdrowie, którzy z trudem łapią oddech, którzy oddają swoje życie całkowicie w ręce, Boga zawierzają Mu się w całości – wszystko co przeżywają, bo jest im bardzo ciężko.
To dzisiejsze czytanie z Księgi Proroka Izajasza mówi o jeszcze jednej bardzo ważnej rzeczy. Ten Sługa tak doświadczony przez cierpienie, cierpienie straszne – kiedy czytam, że poddał grzbiet bijącym, a to biczowanie, które przeszedł Sługa Pański – Jezus Chrystus to nie było jakieś smaganie rzemiennym biczem, ale biczem zakończonym ołowianymi kulkami rozszarpującymi tkankę pleców. Kiedy słyszę, że poddał policzki rwącym brodę – tu mi się przypomina dramatyczna scena z getta warszawskiego, która została utrwalona na fotografii czarno-białej, autentycznej przez jednego z esesmanów – kiedy oprawcy podchodzą do jednego z Żydów i wyrywają mu rękami brodę. To jest wstrząsająca scena. To wszystko mam przed oczyma, kiedy o tym czytam. Więc jest to bardzo mocna lekcja cierpienia. I ten Sługa mówi, że twarz swą uczynił jak głaz. Tam jest dokładnie: uczynił swoją twarz jak krzemień. I stał się nieczułym na obelgi. Pan Bóg przyszedł mi z pomocą. Bóg nie zostawił go w tym cierpieniu, a więc to nie jest tak, że Pan Bóg dopuszcza cierpienie w naszym życiu, tę lekcję cierpienia, a jest gdzieś nieobecny, jest wycofany. Pan Bóg jest ze mną w tym co przeżywam, jest ze mną w tym cierpieniu. Ja będąc na tych rekolekcjach w tej mojej niepewności o swoje zdrowie naprawdę bardzo mocno odczułem Bożą opiekę. Co to znaczy, że ten Sługa Pański uczynił swoją twarz jak głaz i stał się nie czuły na obelgi? To nie znaczy, że skamieniał, to nie znaczy, że jego serce stało się bez uczuć. Grozi to nieraz, kiedy człowiek za bardzo cierpi, że staje się nieczuły, że jest mu wszystko jedno, że zamienia się w skałę. Nie o to chodzi. Tutaj chodzi raczej o to, o czym pisze święty Ignacy.
Święty Ignacy Loyola pisze o tak zwanej „świętej obojętności”. Dla mnie to jest niesamowite wyzwanie. Ciągle jeszcze tego nie potrafię osiągnąć. Ale to jest w zasięgu naszego serca. To jest do osiągnięcia z Bożą pomocą. Ignacy mówi, że naszym celem życia, celem życia człowieka na ziemi jest wypełnienie woli Pana Boga. I dlatego człowiek powinien prosić o taką obojętność wobec rzeczy stworzonych, aby nie pragnąć bardziej zdrowia niż choroby, o taką obojętność, żeby nie pragnąć bardziej być bogatym niż biednym, żeby było obojętne, ile mam czy jestem bogaty czy biedny. Żebym miał do tego taki dystans, żeby było dla mnie to wręcz obojętne. Żeby nie pragnąć bardziej zaszczytów niż wzgardy, czy żeby nie pragnąć bardziej długiego życia niż krótkiego życia. Żeby wszystko oddać w ręce Pana Boga. Jeżeli Pan Bóg da mi długie życie – przyjmę to, jeżeli da mi krótsze życie – też to przyjmuję. Jeżeli Pan Bóg da mi bogactwo, będę miał dobrą sytuację finansową, majątkową – przyjmę to. Jeżeli Pan Bóg da mi uboższe życie – też to przyjmę. Bo celem mojego życia jest to, by spełnić wolę Pana Boga, a pożytecznym w tym życiu jest to, co jest przydatnym narzędziem w spełnieniu woli Boga. Więc jeżeli moje zdrowie, to, co posiadam to jak jestem odbierany – pomaga w realizacji woli Boga, to ze względu na to to przyjmuję. Taka święta obojętność daje pokój serca. Człowiek obojętny w taki sposób właściwie potem niczym się nie martwi. Widzimy, że święci, którzy to zrealizowali, właśnie tak żyli.
Warto dzisiaj przeczytać sobie to czytanie z Księgi Proroka Izajasza. Jest to rozdział 50, wers począwszy od wiersza czwartego, bo jest to kopalnia treści. Jest to czytanie, które opisuje istotę naszego życia. Warto dzisiaj na początku Wielkiego Tygodnia z tym czytaniem wejść w ten czas łaski. Może warto sobie to czytanie dzisiaj z komentarzem zanotować, opatrzyć tymi myślami, które tutaj starałem się, którymi się starałem dzielić, dopisać swoje własne notatki. To słowo niech nas przeprowadzi przez wspaniały czas, jaki jest przed nami – czas Wielkiego Tygodnia – najważniejszego tygodnia w roku. Właśnie go rozpoczynamy.