Moi kochani, święty Paweł od razu obok tych słów daje taką uwagę: – My wpatrujemy się w to, co niewidzialne, a nie w to, co widzialne. Bo to, co widzialne przemija, a to, co niewidzialne trwa wiecznie. To jest jedna uwaga. A więc czego nie robić? Nie żyć tym, co doczesne. To znaczy co? Odejść od świata? Uciec, nie przejmować się problemami codziennego dnia? Nic podobnego. Nie pokładać nadziei w tym, co doczesne. To trzeba zrozumieć. Można się spierać z kimś, kto kładzie akcent na zdobywanie pieniędzy, na pomnażania majątku: I on powie: No, daj spokój, przecież widzisz, ile mam domów, ile mam na koncie, jak gram na giełdzie, daj mi spokój, o czym ty w ogóle mówisz! Można mówić komuś, kto robi karierę i z tego sobie zrobił bożka: Nie rób tak, bo nic ci z tego nie przyjdzie, nigdy nie będziesz szczęśliwy. – Jak to, jestem szczęśliwy, widzisz – jestem prezesem. Kiedyś słyszałem, że taką dyskusję warto przenieść na cmentarz, warto przejść się na cmentarz i stanąć nad grobem takiego prezesa, popatrzeć na datę śmierci, ile lat żył i porównać z datą śmierci kogoś zwykłego, przeciętnego człowieka. Czym się różnią? Panie prezesie, był pan dyrektorem, prowadził pan wielką firmę, zrobił pan karierę. A teraz? Właśnie co teraz? To wszystko przeminęło. To, co widzialne przemija.
Jest taka piękna bajka, wiersz Adama Mickiewicza, może troszkę mniej znana, pod tytułem: „Golono, strzyżono”. Otóż jest małżeństwo, złodzieje kradną im psa i żeby ukryć tego psa, strzygą go – albo golą, żeby pies był nie do poznania. Odzyskują ci państwo swojego pieska i mówią o tym, że został ogolony, a żona mówi nie, popełniasz błąd językowy, bo psa się nie goli, tylko strzyże. Rozpoczęła się kłótnia. Kłótnia trwała bardzo długo i kończy się tym, że żona już tonie w jakiejś sadzawce. i jeszcze spod wody wyciąga rękę i udaje nożyczki, a więc: Strzyżono, a nie golono! Można być już na łożu śmierci, a jeszcze się kłócić o miedzę. Można już być jedną nogą na tamtym świecie, a jeszcze kurczowo trzymać się tego świata.
Moi kochani, nieraz takie pokładanie nadziei w tym, co widzialne jest złudne i może wyprowadzić człowieka w pole. Jeanne Louise Calment, starsza pani, zawarła umowę z prawnikiem. Nazywał się Francois Raffray. Ta pani miała 90 lat. Umowa była bardzo korzystna. Pani poprosiła, ponieważ nie miała swoich spadkobierców, o wypłacanie jej miesięcznej renty w wysokości dwóch i pół tysiąca franków – na dzisiejsze 500 dolarów i obiecała, że po jej śmierci cały dom, bardzo duży, stanie się własnością tego prawnika. A więc do śmierci ma jej wypłacać dwa i pół tysiąca franków. Pan Francois zatarł ręce z radości. No, taka umowa, taka oferta, pani ma 90 lat, jest szczęściarzem. Okazało się, że pani Jeanne Louise Calment była najstarszą kobietą świata w tamtym czasie. Przeżyła 122 lata i 164 dni. Urodziła się 21 lutego 1885 roku, a zmarła 4 sierpnia 1997 roku. Spłacił dwa razy cały dom. On zmarł po dziesięciu latach. Jego żona i spadkobiercy tej staruszce do końca życia musieli wypłacać rentę, która przekroczyła 2 razy wartość domu, zapłacili 190 tysięcy dolarów, a pani w wieku 120 lat powiedziała z uśmiechem: No, zdarza się czasami, że ktoś podpisze niewłaściwą umowę.
Święty Paweł dziś, w tym fragmencie, mówił o jeszcze jednej, bardzo ważnej rzeczy i te słowa również działają na mnie terapeutycznie: Chociaż niszczeje nasz człowiek zewnętrzny, jednak ten, który jest wewnątrz odradza się z dnia na dzień. Widzimy, że bardzo często w tej zewnętrznej lichej powłoce, kryje się wielki wewnętrzny człowiek. Chociażby, zanim przejdziemy do dziedziny ducha, weźmy na przykład dziedzinę też z tej sfery duchowości, na przykład jakiejś wielkości czy niesamowitej mocy, jeśli chodzi o dar, o charyzmat. Fryderyk Chopin, przecież wiadomo, że chorował na gruźlicę. Są jakieś monotypie, jakieś zdjęcia z tamtego czasu – nie tylko obrazy. To był człowiek szczuplutki, rachityczny, blady, a kiedy słucha się jego muzyki, to powala na ziemię, gigantyczna. A więc człowiek wewnętrzny był olbrzymem, a patrząc z zewnątrz widzimy chudziutkiego, rachitycznego, schorowanego człowieka.
Moi drodzy, w miejscowości Niedobczyce, niedaleko Rybnika na Śląsku mieszkała Anna Kwiotek. Ta pani jest przykładem tego, że słowa świętego Pawła się sprawdzają, że może niszczeć człowiek zewnętrzny, a człowiek wewnętrzny może się rozwijać z dnia na dzień i mieć się całkiem dobrze. Jeden z księży, który był wikariuszem w tamtych czasach w parafii Niedobczyce opowiedział mi o jej życiu. Anna Kwiotek od dziecka chorowała na chorobę Heinego Medina i była przykuta do łóżka. Nie było takich specjalistycznych łóżek jak teraz. Miała łóżko z kilkoma warstwami materaców i pierzyn, żeby być na wysokości okna, bo chciała widzieć, co dzieje się na zewnątrz. Miała lusterko na takim specjalnym kiju, które wystawiała za okno i tym peryskopem zaglądała, co dzieje się w najbliższej okolicy. Przychodziło do jej domu mnóstwo gości. Słynęła z niesamowitej głębi i mądrości. Przychodzili ludzie po porady w różnych sprawach, a ona za punkt honoru stawiała sobie, by z tego łóżka sama ich mogła poczęstować. Więc miała specjalny dzbanek z takim wysięgnikiem na kiju, którym nalewała wrzątek, by zaparzyć kawę czy herbatę. Przy łóżku stolik z ciasteczkami, którymi częstowała swoich gości. Założyła koło pań, które ze swych oszczędności wspierały alumnów w seminariach duchownych. Niejeden ksiądz zawdzięcza im dojście do kapłaństwa. Te panie również robiły robótki ręczne i z uzyskanych środków wspierały misjonarzy.
Anna Kwiotek wyjeżdżała na pielgrzymki do Częstochowy czy do Pszowa. Wnoszono do autokaru razem z innymi pielgrzymami panią Annę na noszach i w pozycji leżącej brano ją do sanktuariów. Była cały czas uśmiechnięta. Ci którzy do niej przychodzili, wracali podniesieni na duchu, radośni, bo ona podobno sypała żartami, była człowiekiem głębokiej wewnętrznej radości i mimo tego, że całe życie spędziła w łóżku. I ten ksiądz Emil, nasz senior naszej diecezji opowiadał, że pewnego razu do niej przyszedł, bo w umówionym miejscu pod wycieczką był klucz. Księża prawie codziennie przychodzili z Komunią Świętą i widzi, że ona jest oparta na tym łóżku w pozycji na brzuchu, na takim kiju poprzecznym i zrobiły się jej odciski, odleżyny. I mówi: Pani Anno, ja pani zaraz tu pomogę, wezmę ręczniki, owiążemy czymś miękkim ten kij, żeby pani mogła się na tym opierać i żeby zabezpieczyć ręce, bo już się robią odciski. A pani Anna kieruje wzrok na krzyż i mówi: Proszę księdza, a czy On miał krzyż owinięty ręcznikiem? Człowiek zewnętrzny może obumierać, ale człowiek wewnętrzny rozwija się z dnia na dzień.
Moi kochani, żeby człowiek wewnętrzny mógł w nas dojrzewać, to trzeba tego człowieka czymś karmić. Jeżeli byśmy sobie odmówili całkowicie jedzenia i wody, nie przeżyjemy dwóch tygodni. Bez słowa Bożego, bez modlitwy człowiek wewnętrzny będzie obumierał. Weźmy sobie do ręki Drugi List do Koryntian, rozdział czwarty, wiersze od 16 do 18. I jeszcze raz przemyślmy te słowa: Niewielkie utrapienia codziennego, doczesnego życia gotują bezmiar przyszłej chwały dla nas. Wpatrujmy się nie w to, co widzialne, bo to przeminie, ale w to, co niewidzialne – bo to trwa wiecznie. I wtedy, chociaż nasz człowiek zewnętrzny będzie niszczał, człowiek wewnętrzny będzie się rozwijał. Moi kochani, a o tym, co niewidzialne dyskutują ksiądz Piotr i ksiądz Mateusz. Mówią o tym, jak Jezus wstępuje do piekieł – do TYCH piekieł. Posłuchajmy!