Jak naprawić życie? IV niedziela Wielkiego Postu rok B #S2E16

mar 12, 2021 | Ks. Marek Studenski

Rozmawiałem kiedyś z jednym z moich kolegów, chciałem zwrócić uwagę na coś w jego życiu i zacząłem go upominać. I on mi przerywa i mówi: Ty, przestań mnie naprawiać. Pomyślałem sobie… Skąd taka reakcja? Jestem księdzem, mam prawo zwrócić uwagę na coś, co uważam, że powinno się zmienić. Ale potem pomyślałem: On ma rację, bo zacząłem z niewłaściwej strony. Zacząłem od tego co zewnętrzne, co przejawia się na zewnątrz w jego życiu w postaci uczynków, tymczasem powinno być na odwrót.

 

Rozmawiałem kiedyś z jednym z moich kolegów, chciałem zwrócić uwagę na coś w jego życiu i zacząłem go upominać. I on mi przerywa i mówi: Ty, przestań mnie naprawiać. Pomyślałem sobie… Skąd taka reakcja? Jestem księdzem, mam prawo zwrócić uwagę na coś, co uważam, że powinno się zmienić. Ale potem pomyślałem: On ma rację, bo zacząłem z niewłaściwej strony. Zacząłem od tego co zewnętrzne, co przejawia się na zewnątrz w jego życiu w postaci uczynków, tymczasem powinno być na odwrót.

 Święty Paweł w Liście do Efezjan pisze: Łaską jesteście zbawieni przez wiarę. Pochodzi to – nie od was, ale jest darem Boga i wynika nie z uczynków, żeby się przypadkiem nikt nie chwalił. Uczynki, nasze czyny, to co widać na zewnątrz, mówią o tym, co jest w naszym sercu. Jeżeli zaczynamy kogoś naprawiać, mówiąc mu: Mów prawdę, nie kradnij, bądź uczciwy, zmień się, bądź pilny, pracuj, to zaczynamy od końca. To tak, jak byśmy chcieli tę roślinę, to drzewko, przenieść w inne miejsce, ciągnąc za listki, za owoce, to są te uczynki. Nie chce zniszczyć tego drzewka, nie chcę urwać listka, ale wiemy, że gdybyśmy ciągnęli za listek, chcąc przestawić tę roślinę, to nie dość żebyśmy niczego nie osiągnęli, uszkodzilibyśmy ten krzew. Trzeba chwycić u nasady, od spodu, chwycić za pień, tam, gdzie są korzenie i wtedy można przenieść roślinę w inne miejsce. Jeżeli chcemy pomóc komuś, by zmienił swoje życie, powinniśmy rozpocząć od jego wnętrza.

 Moi drodzy, nastawienie wewnętrzne, nastawienie serca decyduje o tym co człowiek czyni. Pięknie to widać w przypadku tych, którzy są zakochani. Wtedy rzeczywiście uczucia są bardzo żywe, mocne i to przejawia się na zewnątrz. Jest taka kultowa scena, chyba jeden z najbardziej charakterystycznych momentów w historii polskiego kina. Chodzi o scenę z filmu „Noce i dnie”. Jest taka scena, że narzeczony, Józef Tolibski, który zakochał się w Barbarze Ostrzeńskiej, stoją nad stawkiem i on nagle w takim porywie serca, jest ubrany w pięknym białym garniturze, w białym kapeluszu wchodzi do stawu, by zerwać lilie wodne i ofiarować swej ukochanej. Kapitalnie to jest tam przedstawione, można sobie zobaczyć w Internecie ten fragment filmu, że on zapomina o tym, że jest cały na biało, że ma lśniąco biały, czysty, piękny garnitur, wchodzi do tego bajorka, do tego stawku. W pewnym momencie już tam jest po pas w wodzie, zapomina o wszystkim, bo w porywie serca chce ofiarować swojej ukochanej ten dar.

 Moi kochani, człowiek, który kocha, który ma Pana Boga w sercu, będzie, powoli, powoli zmieniał swoje życie. Jeżeli zaczniemy od naprawiania człowieka i dawania mu tzw. dobrych rad: bądź pilny, bądź uczciwy, dobrze żyj, to niczego nie osiągniemy. Mam tutaj książkę, którą udało mi się samemu kiedyś popełnić: Aktualność systemu wychowawczego Fryderyka Wilhelma Foerstera. To jest niemiecki pedagog, protestant, który w okresie międzywojennym wpłynął na oblicze pedagogiki, także w polskich szkołach. I on powiedział, że według niego, chrześcijaństwo jest najbardziej znaczącym wydarzeniem w całej pedagogice. I mówi tak: Pomyślmy… Co może zmienić postępowanie człowieka? Kiedy powiemy człowiekowi: Zmień się dla dobra ogólnego, polepszysz stan społeczeństwa. Dla dobra wspólnego bądź uczciwy, to to podziała na chwilę. Ale kiedy pojawi się jakiś bliski owoc, który można zerwać, coś co można wziąć, przywłaszczyć sobie, nikt nie widzi… To wielu ludzi powie: Co tam dobro wspólne. Nikt nie widzi, nikt mnie z tego nie rozliczy. Tak nieuchwytny, abstrakcyjny motyw, jak jakieś tam dobro społeczne, człowieka nie uchroni przed złem. Mówi: Religia jest jedyną inspiracją – trwałą, obecną gdzieś u podstaw człowieczeństwa, gdzieś na dnie serca, która jest w stanie człowieka uchronić przed złem. Bo kiedy nikt nie widzi, to jest ktoś kto widzi, przed kim zawsze stoję. To jest Pan Bóg. Jeśli Pana Boga kocham, jeśli jest dla mnie najważniejszy, zrobię wszystko, by wypełnić Jego wolę, aż po męczeństwo.

 Moi kochani są męczennicy, oni oddają życie z miłości do Boga. Nie dlatego, że tak trzeba, że tak wypada, że tak ich nauczono, ale nie wyobrażają sobie inaczej. Dlatego rodzic, który kocha swoje dziecko, zrobi wszystko, żeby zbliżyć je do Pana Boga, żeby dać mu prawdziwy sens życia, a wtedy powoli życie człowieka będzie się zmieniać. Wielu z nas myśli sobie… Dobrze, tak się staram, bo rzeczywiście Bóg jest dla mnie najważniejszy, religia nie jest dla mnie jakimś zewnętrznym światopoglądem, do którego na siłę się chce dostosować, ale jest potrzebą serca, a nie widać zmiany na zewnątrz. Ciągle się nie zmieniam, ciągle jestem taki sam. Tyle spowiedzi, tyle postanowień poprawy i wracam do tego samego. Kapitalnie ujął to Ojciec Święty Franciszek. Byłem zachwycony jego rozważaniem, kiedy powiedział: Często jest tak, że człowiek stojąc w miejscu osiąga sukces! Nie rozwijam się i nie staję się lepszy, ale się nie cofam! I mówi, że siła ciążenia, niestety i to, co do nas dociera z zewnątrz, może nas czynić gorszym. I bardzo często to, że człowiek się nie zmienia na gorsze, że nie spada w dół, świadczy o bardzo mocnej pracy nad sobą.

 Można to porównać do ruchomych schodów, gdzieś w hipermarkecie czy na dworcu. Wyobraźmy sobie, nieraz tak dzieci się bawią, że idą pod prąd. Schody schodzą na dół, a ktoś idzie do góry. Gdyby człowiek stał w miejscu, to zjedzie z tymi schodami na dół i jest na dole. To, że człowiek utrzymuje się w określonym położeniu, na określonej wysokości, a schody w tym czasie zjeżdżają na dół, świadczy o tym, że on musi zrobić spory wysiłek, żeby się utrzymać w tym punkcie, na tej wysokości. Gdyby przestał poruszać nogami, gdyby przestał wkładać ten wysiłek, w tę pracę, zjechałby na dół. Idąc pod prąd musi wykonać niemałą pracę, żeby utrzymać się w miejscu, a każdy krok w górę, każdy najmniejszy krok do przodu, jest już bardzo dużym osiągnięciem.

 Moi kochani, dzisiaj święty Paweł w Liście do Efezjan mówi bardzo ciekawą rzecz, która wymaga chyba takiego zatrzymania się nad tym tekstem. Mówi: Jesteśmy dziełem Bożym, stworzeni w Jezusie… I teraz bardzo trudne zdawałoby się zadanie… Dla pełnienia dobrych uczynków, które Bóg dla nas przygotował, byśmy je pełnili. A więc jesteśmy łaską zbawieni nie z uczynków tylko przez wiarę, a tu nagle Apostoł Paweł mówi o tym, że jesteśmy przez Boga stworzeni dla pełnienia tych uczynków. Żeby jednak to, czym żyjemy, było widoczne na zewnątrz, przejawiało się w naszym życiu, jak to pogodzić? Mało tego, mówi, że Bóg te uczynki dla nas przygotował. To my je mamy czynić? Czy Pan Bóg je przygotował? Czy jakieś fatum nami kieruje? Moi kochani – nie! Jak to wytłumaczyć?

 Święta Teresa od Dzieciątka Jezus w swoim rękopisie przytacza takie wspomnienie z dzieciństwa, które moim zdaniem wszystko wyjaśni. Mówi, że tata, już dzisiaj święty Ludwik, wziął ją i jej kuzynki na ryby. Tata był zaprawionym, wytrawnym wędkarzem, a dziewczynki nie miały w tym żadnego doświadczenia. Próbowały wędkować, jednak ich wędka była cały czas pusta, a wiaderko ojca było już pełne ryb. I w pewnym momencie udało się im osiągnąć sukces. I one złowiły rybę, a tajemnica tego sukcesu wyszła dopiero za jakiś czas. Ojciec im o tym nie powiedział, dopiero później, kiedy wyrosły już z wieku dziecięcego dowiedziały się, co się wtedy stało. Otóż tata widział, że są zrozpaczone, że nie udało im się niczego złowić. Kiedy się odwróciły, pewnie specjalnie sprowokował tę scenę, odwracając ich uwagę od tego co się dzieje. Szybko nabił na haczyk jedną ze złożonych rybek, włożył wędkę do wody i kazał dziewczynkom chwycić wędkę. I nagle one czują, że na haczyku jest ryba. Cieszą się, że coś złowiły, kręcą kołowrotkiem, pokazuje się ryba. Cieszą się, że udało im się złowić rybę. Dopiero później okazuje się, okazało się, że to tata przygotował tę rybkę na haczyku, żeby sprawić im radość, że i im się udało coś osiągnąć przy tym wędkowaniu. I Teresa to ekstrapoluje na życie człowieka. Tak działa Pan Bóg. My jesteśmy przekonani, że nasze dobre czyny są naszym osiągnięciem, ale wszystko pochodzi z ręki Boga. Z łaski jesteśmy zbawieni, nie z uczynków. To jest darem Boga danym nam przez wiarę. To można ze sobą pogodzić. Pan Bóg cieszy się naszymi sukcesami, chcąc, żeby to były nasze sukcesy, ale u podstaw tego wszystkiego stoi On sam. Jeżeli będziemy z nim zżyci, jeżeli zrobimy wszystko, żeby żyć w takiej prawdziwej żywej relacji z Bogiem, w naszym życiu pojawią się owoce. Nie od razu, nie na pokaz, nie po to, żeby zaskoczyć czy zachwycić innych, ale będą naturalnym wynikiem tego, że jesteśmy w przyjaźni, w miłości z Bogiem z Jezusem. Nawet jak to będą małe owoce, małe kroczki, to będą wynikać z naszej relacji z Jezusem. Nie da się nikogo naprawiać. Nie da się nikogo, jak tę roślinkę ciągnąć za listki i wmawiać mu, żeby były owoce, trzeba rozpocząć od wnętrza. Jezus mówi, oburzając się na faryzeuszów, którzy zwracali uwagę właśnie na to co zewnętrzne, to co na pokaz, mówi: Z wnętrza, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli i wszelkie zło. Wszystko rodzi się w sercu człowieka. Jakie jest serce, takie będą uczynki.

 Jeden z organistów, działo się to w XIX wieku w Niemczech, siedział za kontuarem organów w katedrze, w jednym z miast niemieckich i ćwiczył, przygotowując się do koncertu organowego, jeden z utworów Mendelssohna. Kompletnie mu nie szło, miał zły dzień, był wściekły na siebie, ciągle się mylił, ciągle fałszował, nie ten rytm, nie te dźwięki, nie takie uderzenia w klawisze. Rzucił nutami, zdenerwowany schodzi z organów, widzi, że w ostatniej ławce tam w katedrze, w pustym kościele ktoś siedzi. Kiedy przeszedł obok tej postaci, ten człowiek wstał z ławki i mówi: No słyszę, że coś panu nie wychodzi. A czy przypadkiem nie mogę panu pomóc? Ja też potrafię grać na organach, może siądę i pokażę, jak ten utwór wykonać. Organista wściekły, zdenerwowany mówi: Ale proszę pana jeszcze mi rozstroi organy, to jest niemożliwe! Ja dzisiaj kończę już kończę dzisiaj z grą, może jutro będę miał lepszy dzień, to na dziś koniec! A jednak nalegam, może pan mi pozwoli… Proszę. Organista w końcu uległ, zniecierpliwiony tym uporczywym proszeniem tego przybysza do kościoła, który tam siedział w ostatniej ławce, więc mówi: Dobrze! Poszli na chór, ten człowiek siadł przy organach, zaczął grać… Organista… oniemiał z wrażenia… Tak pięknego wykonania tego utworu nigdy nie słyszał. Gdy ten tajemniczy muzyk przestał grać, organista patrzy zaskoczony co się dzieje, a ten wyciąga rękę do organisty i przedstawia się: Jestem Felix Mendelssohn. Organista pomyślał: Ale bym narobił… O mało co, nie dopuściłbym twórcy dzieła do wykonania jego utworu. Dobrze, że się dałem namówić. Dobrze, że uległem tej prośbie.

 Moi kochani, dopuśćmy do naszego życia twórcę tego dzieła, jakim jesteśmy my sami. Pan Bóg przygotował z góry nasze dobre czyny, abyśmy je pełnili. Dopuśćmy Stwórcę, by miał ostatnie decydujące słowo w naszym życiu. Dopuśćmy Boga do działania, a na pewno na tym wygramy.

5 Niedziela Wielkiego Postu rok B

5 Niedziela Wielkiego Postu rok B

5 Niedziela Wielkiego Postu rok B (Mt 21, 33-43. 45-46) Każdy z nas, podobnie jak ziarno, ma w sobie potencjał do przemiany i przynoszenia obfitych plonów, ale wymaga to pewnego rodzaju „obumierania” – czyli gotowości do wyrzeczenia się egoizmu, wygody, a czasem nawet...

4 Niedziela Wielkiego Postu rok B

4 Niedziela Wielkiego Postu rok B

4 Niedziela Wielkiego Postu rok B (J 3, 14-21) Dlaczego w naszym świecie, nawet całe narody, bezkarnie popełniają zło? Jak to możliwe, że ludzie walczą z Bogiem, śmieją się z Niego, a wydaje się, że "nic się nie dzieje"? Zapraszam Cię na niezwykłą podróż w głąb tych...